TicTac |
Zastepca Admina |
|
|
Dołączył: 22 Wrz 2008 |
Posty: 108 |
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 14 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Skąd: Lublin |
|
|
|
|
|
|
Cytat z jednej z wydawanych w Rykach lokalnych gazet:
Spośród długiej listy uczestników wojny 1939 r., zapisanych w kole miejscowego ZBOWiD-u, udało mi się dotrzeć do dwu: Wacława Jeżewskiego i Henryka Kultysa, r.1919. Ich opowieść z perspektywy 56 lat, które upłynęły, może stanowić żywy pomost ludzkiej pamięci do tamtego okresu. Wacław Jeżewski, syn Adama i Agnieszki z domu Polak, urodził się w Rykach 5.VlII.1916 r. Tu spędził nieomal całe swoje życie. Wychowany wśród sześciorga rodzeństwa (Helena, Stanisława, Wiktor, Janina, Zofia i Genowefa) był m.in. od 7. VIII.1955 do 5.II.1958 roku przewodniczącym gromadzkiej (na początku) a od 1.1.1957 r. Miejskiej Rady Narodowej w Rykach. W sierpniu 1939 był w 28 pal, którym dowodził płk. Karol Pasternak (później ppłk. Rudolf Ostrihański) w Zajezierzu.
Gdy pytam opowiada: Od 15-go nie było już przepustek. Radio wyłączone. 24-go zarządzono alarm. O 1.00 w nocy wyszliśmy z jednostki i już do koszar nie wróciliśmy. Na rampie w Dęblinie załadowano nas do pociągu. Pojechaliśmy w rejon koncentracji 28 DP w składzie Armii "Łódź" pod Wieluń. Rozciągaliśmy linię łączności telefonicznej pomiędzy 15, 72 i 36 pułkami piechoty i kawalerii. Pierwszego, jak wybuchła wojna, o godz. 12-tej przyszły samoloty nad nasz lasek - 18. Spuściły kilkanaście bomb i to dużych. Tylko szczęście nas uratowało, że my byliśmy na skraju a one waliły przeważnie w środek Takie doły się porobiły po tych bombach, że taki dom jak mój to zniknąłby w nim. Na dnie dołów naszło wody podskórnej. Leśniczówka, która była w pobliżu to np. obory, to poprzestawiało ich od podmuchu. Trzeciego dnia piechota z pierwszej linii cofała się a my z nią aż za Wartę. Tam Niemcy zaatakowali nas bezpośrednio, z góry samolotami i ogniem artylerii, dołem czołgami. Zostaliśmy rozproszeni. Prawie każdy na swoją rękę musiał się wycofywać w kierunku na Warszawę. Skierniewice się paliły, to obeszliśmy je bokiem i doszliśmy do stolicy. Przeszliśmy przez most Poniatowskiego i posuwaliśmy się dalej. Strach przed Niemcami, ich tzw. "V kolumną" niekiedy paraliżował działanie. Wycofywaliśmy się w kierunku na Mińsk Mazowiecki. W lasach k/Stoczka Łukowskiego 3 dni byliśmy w okrążeniu, wyrwaliśmy się jednak w kierunku Łukowa i Włodawy. Tylko raz padało. 15-go września wyszła ogromna burza. Niemcy gnębili nas ciągle bombami i artylerią. Chwilami byliśmy z nimi pomieszani. Tu my, tam oni. Szło się ryzykując. Przejdziemy albo nie. Byłem z 9-ma żołnierzami. Dostaliśmy się za Łuków. Spotkaliśmy znajomych z Ryk. Opowiedzieli nam, że 10-go paliły się Ryki. Spaliło się prawie wszystko. Dom rodziców także. Stał dopiero 14 lat. W 1914 roku też wszystko spalili Austriacy. Któregoś dnia wędrówki wzięli nas na celownik Niemcy z działa. Strzelali 12 razy. Kryliśmy się z kolegą w lejach po dopiero co wybuchłych tu pociskach.
Pamiętałem bowiem, że kolejny pocisk z tej samej broni nigdy nie trafi w to samo miejsce. Działo się poruszy, zmienią się warunki atmosferyczne, ilość prochu w łuskach nie jest precyzyjnie jednakowa. 12 razy udało się nam ujść śmierci. We wsi prosimy kobietę – może da szklankę mleka, kromkę chleba - byliśmy okropnie głodni. Kobieta "oj dobrze, dobrze". Dala co miała najbliżej. W pobliżu Chełma spotkaliśmy Rosjan. Sortowali naszych patrząc na ręce. Ci od pługa i od łopaty mogli wracać do domu. Kierowaliśmy się na Kock. Przyłączyło się do nas kilku żołnierzy. W Kocku nocowaliśmy. W jednym końcu my, w drugim byli Niemcy. Zmordowani, głodni, brudni, rano obeszliśmy Kock i idziemy na Dęblin. Jechały dwa samochody Niemców. Zatrzymali się. Dokąd idziecie? Trochę umiałem po niemiecku - odpowiedziałem - na Dęblin. Puścili nas, bo wiedzieli, że w Moszczance na krzyżówkach stoją szlabany. Wszystkich się rewiduje. Po co nas mieli brać, skoro szliśmy prosto w pułapkę. Odeszliśmy z kilometr. Jedzie taki jeden rolnik i mówi. Panowie, koło Sobieszyna jest szlaban. Niemcy rewidują, zabierają pasy, broń itp. Trzech z nas poszło na Sobieszyn. Inni się skierowali w swoją stronę. Ja wracałem dalej sam, szosą. Na ryzyko. Jak zatrzymają i zabiorą do niewoli to trudno. Dom spalony... W niewoli może dadzą jeść?
Doszedłem do Trzcianek, słońce już zachodziło. Wszedłem do wsi. Do pierwszego gospodarstwa z brzegu. Wyszła kobieta. Mówię - chciałem tylko przenocować w stodole. Ona: nie, bo męża niema - na wojnie. Ja, że tylko w stodole - oj proszę pani. Ona: jak się Pan nazywa? - Jeżewski! Ona pobiegła do swojej rodziny naprzeciwko. Przypadek chciał, że mieszkała blisko niejaka Bernaciakowa, która mnie dobrze znała. Z daleka wołała: Wacek! Wacuś! Chodź do nas na kolację. Wzięła mnie do mieszkania, ugotowała klusek z mlekiem. To było coś nadzwyczajnego, umyć się, najeść, wyspać w czystej pościeli. Skoro świt, poszedłem do wuja Polaka. Nie poznał mnie. Byłem zarośnięty i wynędzniały. Dopiero jeden z jego synów... 28 września wróciłem do Ryk.
Henryk Kultys rocznik 1919, rodowity ryczanin. Rodzice: Michał i Franciszka mieszkali na Swatowskiej. W domu było ich dziewięcioro: 6-ciu braci i 3 siostry. Do wojska poszedł na ochotnika w lutym 1939. był w II Dywizjonie Artylerii Przeciwlotniczej, dowodzonym przez mjra Wiktora Boguckiego w Stężycy. W końcu maja wrócił do jednostki z kursu dla kierowców w Warszawie. Służył m.in. z Janem Sulejem z Sobieszyna - starszym ogniomistrzem - gospodarzem baterii, z Adolfem Szczepaniakiem z Ryk, Aleksandrem Urbańskim z Niwy Babickiej i Władysławem Wylotem. Rano zrobiono nam pobudkę- opowiada p. Henryk Kultys – Ktoś usłyszał przez drzwi od dowództwa. Jest wojna. Napływali rezerwiści. Z każdej baterii robiono dwie, uzupełniając stany nimi właśnie. Po południu wyruszyliśmy w teren. Moje działo 40 mm typ A otrzymało stanowisko na Julinie. Jak teraz droga za przejazdem kolejowym do Staw i w lewo. Staliśmy tam około dwu tygodni. Mieliśmy przykazane, strzelać tylko za odchodzącymi samolotami. Niemcy latali nisko. Pierwszy raz strzelaliśmy 2-go września. O sytuacji na froncie nie wiedzieliśmy prawie nic. Rano w sobotę 16. IX. nad Dęblinem krążyło wiele samolotów. Ktoś przyniósł wiadomość, że w Bąkowcu już są Niemcy. Ruszyliśmy na Lublin. Z boku paliły się Ryki i Moszczanka, dalej to samo: Żyrzyn, Kurów, Markuszów. Drogi zatarasowane, poruszaliśmy się bez świateł, o stłuczkę, najechanie, przy potwornym zmęczeniu kierowców (sam nim byłem, to wiem), nie było trudno. Raniutko 17-go dojechaliśmy do Lublina. Dowiadujemy się, że Niemcy przeprawiają się przez Wisłę pod Dęblinem i Puławami. Nad Lublinem samoloty niemieckie. Bombardują. My jedziemy dalej w kierunku Krasnegostawu i Chełma. Tam udało nam się strącić niemiecki bombowiec. Piloci wyskoczyli ale maszynę nakierowali na koszary wojskowe.
W rejonie Zamościa i Tomaszowa Lubelskiego byliśmy bezpośrednio w boju. Widziałem okropne pobojowisko pełne porzuconego sprzętu i zabitych ludzi. Na łące leżeli pomieszani Niemcy i Polacy, w pobliskim kościele również. Mieliśmy w baterii kaprala z Siedlec. Nazywał się Lange. Umiał po niemiecku. Przechodząca kolumna żołnierzy prosiła abyśmy wzięli od nich jeńca. Młodego chłopaka. Ludzie z wiosek, które mijali, chcieli go zlinczować. U was będzie bezpieczniejszy, nam mniej sprawiał kłopotów. Wzięliśmy go. Opowiadał, że ich dowódcy przestrzegali przed Polakami. Obcinają nosy, uszy itp. brednie. On nie chciał żyć. Poddał się, gdy nie mógł inaczej. Trzeciego dnia rozwiązaliśmy go i wreszcie kiedyś nam uciekł. Przypominam sobie ppor. Zajączkowskiego z Puław i por. rez. Kaczmarczyka. Gdy krążyliśmy raz w tą, raz w drugą stronę w pobliżu Tomaszowa pamiętam, dowódca zapytał w pewnej chwili – Chłopcy możecie iść do domu lub przebijamy się na Rumunię. W głosowaniu nie było jednego, który by chciał iść do domu. Ale Sowieci zablokowali drogi. Gdzieś pomiędzy Zamościem i Tomaszowem był wąwóz, strzelała artyleria, bombardowały samoloty. Drzewa, ziemia, kamienie i odłamki bomb fruwały dookoła. Na rzucone przez kogoś hasło "kto żyw uciekaj", wskoczyliśmy na ciągnik z działem i pojechaliśmy pomiędzy drzewami tarasującymi drogę. Gdy pokazaliśmy się w kolejnej wiosce, ludzie witali nas kwiatami bo niedawno byli tu Niemcy. Ktoś powiedział, że od wschodu podchodzą Rosjanie. Mieliśmy piękne starachowickie działo, ciągle sprawne. Musieliśmy go rozkręcić i schować. Minęliśmy Zamość, szliśmy w stronę Izbicy. Przeszliśmy Wieprz. Było nas już tylko pięciu. Baliśmy się poruszać indywidualnie. Fama o mordujących Polaków Ukraińcach mocno tkwiła w nas. Gdzieś koło Piask ktoś zabił Niemca. Nie chcieliśmy się zatrzymywać. Patrzyliśmy potem z ukrycia na palącą się wioskę. Niemcy zrobili straszną masakrę. Nie było co jeść. Głód skręcał trzewia. Szliśmy na Lublin. W drodze jak poprzednio masy uciekinierów, zdezorientowanych, spanikowanych, nieszczęśliwych ludzi. Pojawili się Rosjanie. - Uchadi, uchadi, bo my budiom strielać do Germańca. - Okrążając Lublin od południa dochodzimy do Garbowa, Markuszowa i Kurowa. Znowu spotykamy regularne wojsko, zbierali uzbrojonych do Dywizji gen. Kleberga. Niemcy za broń trzymaną przy sobie karali śmiercią, ale nikt nie chciał się jej pozbywać. Miałem przy sobie pistolet, na wojnie byli też moi bracia, nie mogłem wrócić bez niczego, całkowicie pokonany. Doszedłem do Sarn. Miałem tam rodzinę. Przenocowałem. Droga kocka obstawiona przez Niemców. W Moszczance naprzeciwko Chrustanego leżałem długo w kartoflach. Wreszcie przebiegłem przez jezdnię. Patrol niemiecki za mną - motorem, ale w piachu motor musieli pchać. Uciekłem. Doszedłem do "pieprznej górki". Robiło się szaro. Spotkałem naprzeciwko Żytniej niejakiego Jeżewskiego. Był po cywilnemu - ja w mundurze. Wyjrzał na drogę i przedostałem się dalej. Wreszcie przywlokłem się do domu. Był 27 może 28 września. Tak pamiętam... z wojny wrócili bracia. Wspominali jak było. Wszędzie podobnie. Przygnębiająca przewaga wroga, złe zaopatrzenie, cofanie się, krycie, dobrzy i źli ludzie na trasie. Robiliśmy co mogliśmy by nie ulec, ale nawet aura była po stronie wroga. Wierzyliśmy, że wojna nie będzie trwać długo, że Francja, Anglia, Ameryka zmobilizują się... Oglądam medal. Z jednej strony Orzeł i rok 1939. Z drugiej strony "Za udział w Wojnie Obronnej - Ojczyzna". Wojna to zbrodnia jednych ludzi przeciwko innym. To koszmar, zwyrodnienie, nienawiść. Gdy słyszysz piosenkę: "Jak to na wojence ładnie..." pomyśl o tych co zginęli, zostali kalekami, stracili bliskich, spłonął ich dorobek życia, pozostał uraz, dręczą ich koszmarne sny... To wszystko powodują wojny. Wszystkie wojny.
opr. Zbigniew Lipski „MR” nr 9/1995
Henryk Kultys był na wojnie w ramach 11 Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej. Jak pisze w swojej książce S.M. Przybyszewski "dywizjon ten powstał rozkazem ministra Spraw Wojskowych gen. dyw. Tadeusza Kasprzyckiego z 23.09.1937r. .W praktyce sformowany został w lutym 1938 r. w koszarach w Zajezierzu, a w kwietniu następnego roku przeniesiono go do nowo wybudowanych koszar w Stężycy". |
|